Strona:Anafielas T. 2.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114

Na koń! — I wszyscy z ziemi się porwali;
Popłoch i przestrach, i sama noc ciemna,
Naprzeciw Litwie pomagają wrogóm.
Zgiełk straszny. Każdy chwyta co pod ręką;
Ten miecza zabył, len pozbył oszczepu,
Ten szczyt gdzieś w ziemi porzucił zabity.
I rwą się konie, i tłum z wrzaskiem leci;
Jedni się w Dźwinę rzucają przed wrogiem,
Pierzchają drudzy gościńcem ku Litwie —
Sam Mindows próżno lud swój w bój ustawia,
Napróżno krzyczy, posyła, przemawia,
Strach wszystkich serca, głowy opanował;
Czerń, Kunigasy, starsi i Bojary,
Cisną się naprzód. Nad szyją zlęknionych,
Błyska miecz Niemców, ostry miecz stalowy,
Strzały Kijowian świszczą nad głowami,
I chmury kruków ze snu przebudzone,
Lecą na Litwę, o szłyki czarnemi
Biją skrzydłami, w oczy zaglądają,
I trupa licząc, radośnie krakają.

Biada ci, Litwo, bo wiele téj nocy
Wdów będzie płakać, i ojców, i matek;
Wielu nad Dźwiną wieczny sen umorzy
Bez stosu, śpiéwów, i łez, i pogrzebów!
Ludzie padają, jak las burzą ścięty,
Po szyjach braci bieży garść zostałych;
Tam brańców wiążą, tam śpiących mordują;