Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ty wskutek nałogowego i machinalnego użytku, jaki się z niego robi. Miłość jest jednym z tych wyrazów; ci, którzy go zgłębili, choćby raz jeden, zrozumieją rozkoszne wzburzenie, w jakiem Jan żył od godziny, na razie nie zdając sobie dobrze sprawy z tego, co doznaje.
Tam, na placu Vendôme, w tym kącika salonu, gdzie długo z sobą rozmawiali, czuł tylko, że go ogarnia błogość wieku i słodki czar; dopiero gdy wyszedł ztamtąd i skoro drzwi się za nim zamknęły, opanowała go radość szalona a potem omdlenie takie, jak gdyby mu się wszystkie żyły otwierały? „Co mi jest, Boże mój?... Paryż, przez który przechodził, wracając, wydał mu się całkiem nowy, czarodziejski, powiększony, promieniejący. Tak, o tej godzinie, kiedy zwierzęta nocne, wypuszczone na wolność, krążą — kiedy muł w rynsztokach idzie w górę, rozpościera się i kipi pod gazem żółtym, on — kochanek Safony, lubownik wszelkiej rozpusty, widział ten Paryż, który mógł uderzyć oczy panienki powracającej z balu, z pełną głową walca, który gwiazdom nuci pod białym swym strojem, ten Paryż dziewiczy, skąpany w jasnym blasku księżyca, ojczyzny dusz czystych... I nagle, wchodząc na szerokie