Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mora od blasku wody sąsiedniej. Było to jedno z tych rozkosznych do całusów gniazdek, wymyślonych w wieku osiemnastym, ze zwierciadłem u sufitu, odbijającem postaci starych park, dla trawienia wygodnie rozpartych na szerokiej sofie; Rosa, która z twarzą rozpaloną pod bielidłem, przeciągała się, z rękami rozpostartemi, oparła się o swego muzyka.
— Ach mój Tatave... mój Tatavel
Ale to ciepło serdeczne ulotniło się, wraz z działaniem chartrense’y i ponieważ jednej z pań przyszła do głowy myśl, pływać po jeziorze, wyprawiła de Pottera, żeby przygotował łódkę.
— Słyszysz... łódkę, nie bacik...
— A gdybym to zlecił Dezyderemu?
— On je śniadanie...
— Ależ bo do łódki naleciało wody... trzeba ją wyrzucić łopatką... to niemała praca.
— Jan pójdzie z tobą, de Potter — odezwała się Fanny, widząc, że się znowu zanosi na scenę.
Siedząc naprzeciwko siebie, z nogami wyciągniętemi na ławkach, w łódce, wypróżniali ją żwawo, nie mówiąc nic, nie spoglądając na siebie, jakby zahypnotyzowani rytmem wody,