Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie spojrzeć na brata, dręczony wzgardliwem jego milczeniem. Oddychał wolniej tylko w polu, na polowaniu, przy łowieniu ryb. Ażeby zagłuszyć strapienie, uciekał się do różnych nie użytecznych zajęć. Zbierał ślimaki, wyrabiał pyszne laski z mirtu lub trzciny, sam przysposabiał sobie śniadanie pod gołem niebem z drobnego ptactwa, które piekł przy ogniu z gałęzi oliwnych, wśród pola. Wieczorem zasiadał do obiadu przy stole brata, ale nie mówił ani słowa, pomimo pobłażliwego uśmiechu jego żony, która przez litość zaopatrywała go w pieniądze kieszonkowe, ukradkiem przed mężem; on bowiem trzymał go w surowych karbach, nietyle chcąc go ukarać za popełnione już szaleństwo, jak zabezpieczyć od nowych. I rzeczywiście, gdy już owa wielka wina została zgładzoną, na nową próbę wystawił dumę starszego brata.
Trzy razy na tydzień przychodziła szyć do Castelet, ładna dziewczyna rybaczka, Diwonna Abrieu, urodzona w łozinie nad Rodanem, prawdziwa roślina rzeczna, z łodygą giętką i długą. W „katalance“ na głowie, u której odrzucone w tył wstążki odsłaniały szyję aż do popiersia cokolwiek smagłą jak i twarz, przypominała bo-