Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej padły zmarzłemu na pierś, przeniknęły do lodowatego serca i spłukały odrobinę djablego szkła. Janek spojrzał teraz na Zosię, a ta zaśpiewała:

„Różyczki kwitną i wonieją,
Dzieciom się młode serca śmieją“.

A wtedy i Janek zapłakał, ze łzami wypłynęło mu szkiełko z oka, bo były to łzy szczęścia.
Płacząc, Janek wykrzyknął uradowany: Zosiu, maleńka Zosiu! Gdzieś tak długo była? Potem chłopiec obejrzał się wkoło. Jak tu mroźnie — rzekł i przytulił się do Zosi, a ta śmiała się i płakała z radości.
Było to tak wesołe, że nawet kawałki lodu zaczęły skakać, gdy zaś się uspokoiły, ułożyły się w upragniony przez Janka wyraz.
Zosia pocałowała go jeszcze raz w czoło, a Janek nie mógł znaleźć słów z uciechy. Teraz mogła nawet wrócić sama królowa, bo słowo wolności Janka było już ułożone.
Potem dzieci udały się w drogę. Gdy przybyły do krzewu z czerwonemi jagodami, stał tam już ren z drugim, młodym, a ten poczęstował oboje ciepłem mleczkiem, bo była to pani renowa.
Janek z Zosią wrócili do Finki, potem do Laponki, reny je wiozły aż do krańców swego kraju. A za niemi świergotały już ptaki, pączki ukazały się na drzewach, zaś z pomiędzy nich wyjechała na pięknym koniu młoda rozbójniczka z pistoletami za pasem.
— Ładny z ciebie kawaler, że trzeba za tobą biegać aż na koniec świata — powiedziała do Janka. Zosia zapytała ją o księcia i księżniczkę. — Wyjechali do dalekich krajów — odparła