Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mandarynów dostawało plagi bambusowymi kijami. Winowajcy krzyczeli: — stokrotne dzięki, o synu nieba, za taką łaskawość! Ale ja wiedziałem, że tak musieli krzyczeć, pomimo woli i dzwoniąc dzwonkami, śpiewałem im: — dzing, dzang, dzung. —
— Jednem słowem broiłeś po swojemu — rzekła matka. — Dobrze, że jutro lecisz do ogrodu rajskiego. Napijesz się tam ze źródła mądrości, to ci przysporzy rozsądku; a nie zapomnij zabrać flaszeczki tej wody dla mnie.
— Zrobię tak napewno — obiecywał wiatr wschodni. — Ale dlaczegoś zamknęła brata w worku? Wypuść go. Musi mi opowiedzieć o ptaku feniksie. Wiele razy jestem w ogrodzie rajskim, muszę o nim księżniczce opowiadać. Otwórz worek, najdroższa, dobra mateczko, a podaruję ci zato dwie pełne kieszenie herbaty tak świeżej jeszcze i zielonej, jakby dopiero co na miejscu była zerwana.
— Dobrze, dobrze, w części dla herbaty, trochę dlatego, żeś moim ulubieńcem, zrobię to. — I stara kobieta otworzyła worek, a wiatr południowy wydobył się stamtąd z niechętną miną, gdyż wstydził się trochę nieznajomego.
— Masz tutaj liść palmowy dla księżniczki — rzekł on po chwili bratu. — Dał mi go stary ptak feniks, jedyny na świecie. Wypisał na nim dziobem całe swoje stuletnie życie. Niech księżniczka sama to przeczyta. Widziałem, jak feniks sam podpalił swoje gniazdo i spłonął wraz z niem, niby indyjska wdowa. Płonące gałęzie syczały i trzeszczały śród dymu i zapachu ziół, aż wreszcie wszystko się rozwiało i z feniksa pozostała kupka popiołu. Lecz jego jajo, które leżało w ogniu rozpalone do czerwoności, pękło wtedy z hukiem i młode pisklę wyleciało na