Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Lecz najpiękniejszym ze wszystkiego jest słowik“ — uprzedzał autor każdego dzieła. Aż wreszcie cesarz uderzył niecierpliwie dłonią po poręczy tronu i zawołał: „Cóż to się ma znaczyć? Słowik? A ja sam nic dotąd o nim nie wiem; czyż to możliwe, aby znajdował się on w moim własnym ogrodzie? To karygodne, że dopiero z obcych książek muszę o tem usłyszeć!“
Wiadomość o słowiku tak obeszła cesarza, że natychmiast, trzymając jeszcze ostatnią książkę w ręce, zawezwał do siebie najznakomitszego z przybocznych dworzan, czyli tak zwanego mandaryna.
Człowiek ten poza chińską roztropnością, inną od naszej, był tak dumny, że gdy ktoś niższy urzędem zwrócił się doń z zapytaniem, albo wogóle odważył się coś przemówić, słyszał tylko: „Hm“, a takie „hm“ nic przecie nie oznaczało i trzeba było pytać na nowo, aż póki się nie natrafiło na wyjątkowy humor zarozumialca.
Gdy mandaryn się zjawił, cesarz rzekł: — W moim ogrodzie znajduje się jakiś niesłychany ptak, nazwany słowikiem. Z obcych książek dowiaduję się dopiero, że jest on największą osobliwością całego państwa. Dlaczego dotychczas nic mi o nim nie wspominano?
— Dotychczas sam o nim nie słyszałem — musiał się przyznać mandaryn, choć jego roztropność ledwo pozwoliła przejść tym słowom przez gardło. — Nie był on dotąd przedstawiony u dworu.
— Chcę, aby dziś jeszcze śpiewał w mojej obecności i rozkazuję ogłosić wielkie przyjęcie całemu dworowi — ciągnął dalej widocznie rozgniewany cesarz — cały świat słyszał go, a przy-