Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nad samą zaś wodą w zielonej gęstwinie, gnieździł się słowik, który śpiewał tak tkliwie, że biedny rybak, zarzucający co wieczora w tych stronach swe sieci, odkładał jak zaczarowany robotę, aby posłuchać cudownego ptaka. „Mój Boże, jakież to piękne!“ — wzdychał on przytem, zamyślając się mimowoli, i dopiero czas, który nie znosi ludzi zamyślonych, zmuszał go na nowo do roboty.
Jednakże następnej nocy działo się znów to samo i biedny rybak, słysząc znowu śpiew słowiczy, powtarzał: „Boże, jakież to piękne!“
Stolica cesarska znana była w całym świecie. Aby ją podziwiać, zjeżdżali się podróżnicy z najodleglejszych krajów. Podziwiali oni całe miasto, zamek i ogrody, ale przedewszystkiem sławili małego ptaka, śpiewającego w gęstwinie nad morskim brzegiem, zgadzając się wszyscy na jedno: „słowik jest największą osobliwością w całem cesarstwie“.
Podróżnicy po powrocie do swych stron nie taili i tam swych zachwytów. To też uczeni wkrótce potem pisali całe księgi o mieście, zamku i ogrodach.
Ale zawsze zaczynali od opowiadań o słowiku i niemi ozdabiali tytułowe stronice swoich dzieł. Zaś poeci pisali natchnione wiersze o słowiku w lesie nad błękitnem morzem.
Wszystkie te piękne książki tłómaczono na różne języki, a wiele z nich, rozchodząc się w ten sposób po świecie, trafiało do rąk cesarza chińskiego.
Wtedy siedząc na złotym tronie, odczytywał on je z widoczną przyjemnością, i kiwał ciągle głową, tak mu było miło spotykać tyle zajmujących opisów własnego miasta, zamku i ogrodów.