Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pozostał jako żyjący wyrzut dla pani pułkownikowej i całego pułku. Ten biedak skończył haniebnie... musiał żebrać i zamarzł w którejś ulicy Petersburga.
Drugi wypadek, jest jeszcze przykrzejszy. Kobieta była w tym samym gatunku, lecz młoda i piękna. Prowadziła się bardzo źle, tak że irytowało to nawet nas, chociaż nie interesowaliśmy się zupełnie jej małżeńskiemi sprawami. Mąż wiedział o wszystkiem, widział wszystko, lecz nic nie mówił. Na uwagi swych przyjaciół odpowiadał wzruszając ramionami: „Zostawcie to... to mnie nie obchodzi... Niech moja Lenoczka będzie szczęśliwa!“... Co za głupiec. W końcu miała nawet stosunek z podkomendnym jej męża, porucznikiem Wichniakowem. Ich trójkąt małżeński wydawał się im najpoprawniejszym związkiem na świecie. Przyszła wojna. Przy pożegnaniu na dworcu kolejowym musieliśmy się wprost wstydzić za niego. Ona nie miała żadnego spojrzenia nawet dla swego męża, ale wiszała na szyji swego lejtnanta, jak djabeł na gałęzi. Byliśmy już wszyscy w wagonie, pociąg ruszał, a ta bezwstydna osoba wołała do męża: „Przedewszystkiem, uważaj mi dobrze na