Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chudły, poziółkły na twarzy, wlókł się za nią jak upior. Jego zazdrość nie da się opisać. Opowiadano że przepędza noce całe pod oknami swej bogdank.
Na wiosnę urządzili oficerowie tego pułku piknik, na którym się bardzo dużo piło, jak zwykle przy takich okazjach. Powrót odbył się po nocy, wzdłuż toru kolejowego. Wtem nadjechał ciężarowy pociąg, zbliżając się powoli pod górę. Kiedy się towarzystwo znalazło w pobliżu lokomotywy, szepnęła ta kanalja swemu podporucznikowi na ucho: „Pan przecież zawsze twierdzi, że mnie tak bardzo kocha. Gdybym jednak kazała panu rzucić się pod pociąg, toby pan przecież tego nie zrobił“. Nie odpowiedziawszy ani słowem, był już pod lokomotywą. Obliczył swój skok w ten sposób, że dostał się między przednie i tylne koła maszyny, tak że te ostatnie byłyby go wpół przecięły. Nie wiem który głupiec chciał go zatrzymać i oderwać, ale zrobił to tak niezręcznie, że ów nieszczęśliwiec uczepił się kurczowo szyn, wskutek czego postradał oba ramiona.
— Okropność, wykrzyknęła Wiera.
— Naturalnie musiał on porzucić służbę. Zbiórka między kolegami umożliwiła mu opuszczenie miasta, bo nie wypadało, żeby