Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo proszę, dziaduniu.
— Więc słuchaj. Pułkownik jednego pułku naszej dywizji żył w szponach brzydkiej, rudej kościstej żony, chudej i długiej jak tyka, z ustami od ucha do ucha i tynkowanej na twarzy, jak stary dom w Moskwie. Mimo to miała wszystkie cechy Messaliny: temperament, autorytet, pogardę dla ludzi, namiętność do zmian. Na dobitek była jeszcze morfinistką. Raz w jesieni, przychodzi do pułku młodziutki podporucznik, wprost ze szkoły oficerskiej. Miesiąc później miała go już, ta stara Megera, w swych szponach. Stał się jej paziem, sługą, niewolnikiem; na balu rezerwował dla niej wszystkie tańce, trzymał jej chustkę i wachlarz, a kiedy chciała jechać do domu, biegał bez okrycia po powóz, w największy mróz! Chyba nie ma nic smutniejszego od widoku niewinnego młodzieńca, który składa swą pierwszą miłość u stóp starej, rafinowanej i żądnej władzy kurtyzany. Choćby się jakoś szczęśliwie wywinął, to jednak jest on napiętnowany jakby, na całe życie.
Po Bożem Narodzeniu miała go już dosyć i powróciła do jednego ze swych poprzednich kochanków. On jednak nie mógł się z nią rozstać. Opadł całkiem ze sił; wy-