Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wołodję! Jeśli mu się coś stanie, odejdę od ciebie na zawsze i dzieci ze sobą zabiorę!“.
Może przedstawiasz sobie tego kapitana, jako tchórza i niedołęgę? Mylisz się mocno, moja droga. Był wyjątkowo odważnym i dzielnym żołnierzem. Przy „Zielonych Robotach“ prowadził swą kompanję sześciokrotnie do ataku na turecki szaniec, tak że z dwustu ludzi pozostało czternastu. Był dwa razy ranny, lecz nie zgadzał się na wycofanie go z frontu. Żołnierze ubóstwiali go i modlili się za niego.
Lecz „ona“ kazała mu... Jego Lenoczka!
I opiekował się też jak matka tym zniewieściałym tchórzem, leniwym trutniem Wichniakowem. W obozie, przy deszczu i błocie, zawijał go we własny koc. Pracował za niego przy saperskich robotach, podczas gdy ten paniczyk siedział w ciepłem, leniuchował lub faraona grywał. W nocy obchodził za niego przednie straże i to, moja kochana w czasie, kiedy baszi—buzuki dusili nasze straże z taką zimną krwią, z jaką wieśniaczka z pod Tuły kapustę do zupy kraje. Smutne to, ale muszę się przyznać, żeśmy się wszyscy cieszyli, kiedy Wichniakow umarł w szpitalu na tyfus.
— A kobiety, dziaduniu? Czy spotkałeś