Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lubka, głupia, co z tobą? krzyknęła głośno Gienia, Co?
— No, oczywiście, co; wypędził mię.
Nikt nie wyrzekł ani słowa. Gienia zakryła twarz rękami, zaczęła ciężko oddychać i widać było, jak pod skórą jej policzków poruszają się muskuły.
— Gieniu, w tobie tylko cała nadzieja — z wyrazem głębokiego smutku i niedołęstwa powiedziała Lubka. Ciebie wszyscy tak szanują... Pomów kochanie z Anną Markówną, lub z Symeonem. Niech przyjmą z powrotem...
Gienia wyprostowała się na posłaniu, wpiła się w Łubkę suchemi, płonącemi, ale jakgdyby placzącemi oczami i zapytała:
— Czy jadłaś dziś cokolwiek?
— Nie, ani wczoraj, ani dziś. Nic.
— Posłuchaj Gieniu, cicho zapytała Zosia, — a jeśli dam jej białego wina? Wierka tymczasem skoczy do kuchni po mięso. Ha!
— Rób, jak chcesz. Oczywiście, to dobrze, ale spójrzcie dziewczyny: przecież ona jest cała mokra. Ach, jaka głupia! No żywiej! Rozbieraj się! Biała Mańka, lub ty Tamarko, dajcie jej suche majtki, ciepłe pończochy i pantofle. No a teraz — zwróciła się do Lubki — opowiadaj, idjotko, o wszystkim, co ci się zdarzyło!

III.

Tego poranku, gdy Lichonin tak nagle i być może, niespodziewanie nawet dla samego siebie, zabrał Lubkę z wesołego zakładu Anny Markówny, była chwila przełomowa lata. Drzewa były jeszcze zielone, lecz w zapachu powietrza, liści i trawy, dawał się już z daleka odczuwać, jakby