Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

między sobą. I wyobraźcie sobie, że taki pan, jest osobą szanowaną, poważaną przez całe społeczeństwo... Dzieci moje, zdaje się, nie było jeszcze u nas wypadku, byśmy dochodziły do zwierzeń, ale oto powiem wam, że gdy miałam dziesięć i pół lat, własna moja matka sprzedała mnie w Żytomierzu doktorowi Zewierżejewowi. Całowałam go po rękach, błagałam, by mnie oszczędził, wołałam: „jestem maleńka“. A on mi odrzekł:
— Nic, nic, urośniesz. — No oczywiście ból, wstręt, paskudztwo... A on potem puścił w kurs, jako anegdotę. Rozpaczliwy ból mej duszy.
— Ach, jeśli mówić, to mówić do końca — spokojnie powiedziała Zoja, uśmiechnąwszy się niedbale i smutnie. Mnie pozbawił niewinności nauczyciel szkoły rządowej, Jan Piotrowicz Suss. Poprostu, zawołał mnie do siebie do mieszkania, żona jego była wtedy na bazarze, kupowała prosiaka. — było to przed Bożem Narodzeniem. Poczęstował mię cukierkami, a potem powiedział, że jedno z dwojga: albo mu ulegnę we wszystkiem, albo zaraz wypędzi mnie ze szkoły za złe sprawowanie. A przecież wiecie same, jak się lękałyśmy nauczyciela. Tu nie są oni dla nas straszni, robimy z nimi co nam się podoba. Ale wtedy! Wówczas wydawał mi się on większym niż car i Bóg.
— A mnie student. Uczył u nas paniczów. Tam, gdzie służyłam.
— Nie, a ja!... zawołała Niura, ale nagle obejrzawszy się w tył, do drzwi, pozostała tak z otwartemi ustami. Spojrzawszy w kierunku jej wzroku. Gienia klasnęła w dłonie. We drzwiach stała Lubka, wychudzona, z podkrążonemi oczyma i jak lunatyczka, poszukiwała ręką klamki jako punktu oparcia.