Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drugi, — żył grzesznie i umarł śmiesznie. No chodźmy, czy co, kolego!
Kadeci zmykali, co siły w nogach. Teraz, w ciemnościach figura skurczonego na podłodze Wańki-Wstańki z jego granatową twarzą wydawała się im tak okropną, jak okropnymi wydają się, zwłaszcza we wczesnej młodości nieboszczyki, zwłaszcza gdy wspomina ich się nocą.

XV.

Doktór Klimenko — lekarz miejski przygotował w sali Anny Markówny wszystko niezbędne przy przeprowadzeniu zwykłych oględzin lekarskich: rozczyn sublimatu, wazelinę i inne rzeczy, i wszystko to umieścił na osobnym maleńkim stoliku: Tuż leżały i białe książeczki dziewcząt, zastępujące im paszporty i ogólna lista alfabetyczna. Dziewczęta ubrane tylko w nocne koszule, pończochy i pantofelki stały i siedziały w oddaleniu. Bliżej stołu stała tylko właścicielka zakładu — Anna Markówna, a cokolwiek z tyłu za nią Emma Edwardówna i Zosia.
Doktór stary, zaniedbany, brudnawy, z wyglądem na wszystko obojętnego człowieka, nałożył krzywo binokle, spojrzał na listę i zawołał:
— Aleksandra Budzińska!...
Wyszła nachmurzona, maleńka, z zadartym nosem Nina, zachowując gniewny wyraz twarzy i sapiąc ze wstydu i w poczuciu swej własnej niezgrabności, z wysiłkiem weszła na stół. Doktor mrużąc oczy i spozierając przez binokle, spadające mu co chwila, dokonał oględzin.
— Idź, zdrowa.
I na odwrotnej stronie książeczki odnotował: