Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wej, gładkiej, rozmyślnie skromnej i celowo obcisłej sukni gimnazjalistki.
— Wołałaś mię Gieniu? Czyście się pokłócili?
— Nie, nie kłóciliśmy się, Maniusiu, boli mię bardzo głowa, — odpowiedziała spokojnie Gienia, i przeto mój kotek znajduje, że jestem za zimna. Bądź przyjaciółką Maniusiu, pozostań z nim, zastąp mnie.
Dość Gieniu, przestań, kochanie! — tonem szczerego cierpienia odpowiedział Kola. — Wszystko, wszystko zrozumiałem, nie trzeba teraz... Nie dobijaj mię!
— Nie rozumiem nic co się stało, — dziwiła się lekkomyślna Mańka. Może poczęstujecie czemkolwiek biedną dziewczynkę?
— No idź sobie! — łagodnie odesłała ją Gienia. Zaraz przyjdę. Żartowaliśmy.
Już ubrani, długo, długo stali w otwartych drzwiach, pomiędzy korytarzem, a sypialnią i bez słów smutnie patrzyli na siebie. I Kola nie rozumiał dokładnie, ale czuł, że w tej chwili w jego duszy dokonywa się jeden z tych wielkich przełomów które decydująco odbijają się na całem życiu.
Potem mocno uścisnął rękę Gieni i rzekł:
— Przebacz! Czy mi przebaczysz Gieniu? Przebaczysz?
— Tak mój chłopczyku! Tak mój luby! Tak, tak...
I czule, po macierzyńsku pogładziła jego krótko ostrzyżoną głowę i zlekka popchnęła go na korytarz.
— A teraz dokąd? zapytała przez wpół otwarte drzwi!
— Zabiorę zaraz kolegę i do domu.
— Jak chcesz! Bądź zdrów, mój drogi!