Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przebacz mi! Przebacz! raz jeszcze powtórzył Kola, wyciągając do niej ręce.
— Już ci powiedziałam, mój dobry chłopcze!... I ty mi przebacz, nie zobaczymy się już!
I zamknąwszy drzwi pozostała sama.
W korytarzu Gładyszew stanął niezdecydowanie, gdyż nie wiedział jak odnaleźć pokój, do którego udał się Pietrow z Tamarą. Ale dopomogła mu w tem gospodyni Zosia, która przebiegła obok niego bardzo szybko, z zakłopotaną i zaniepokojoną miną.
— Ach nie mam czasu myśleć o tem, — odburknęła na pytanie Gładyszewa, trzecie drzwi na lewo.
Kola podszedł do wskazanych drzwi i zapukał. W pokoju słychać było szamotanie się i szept. Zapukał jeszcze raz.
— Kierkowiusie, otwórz! To ja — Soliterow.
Wśród kadetów, udających się na tego rodzaju wycieczki, istniał zwyczaj nazywania się wzajemnie zmyślonemi nazwiskami. Była to nie tyle konspiracja, lub wybieg dla omylenia czujności zwierzchników, lub obawa skompromitowania się, wobec przypadkowo spotkanego znajomego swej rodziny, ile swego rodzaju zabawa, w tajemniczość i maskaradę, gra, sięgająca swym rodowodem tych jeszcze czasów, gdy młodzież zachwycała się Gustawem Aimardem, Mayne Reidem i agentem policyjnym Lecoquiem.
— Nie można! — odezwał się z za drzwi głos Tamary. Nie można tu wchodzić, jesteśmy zajęci.
Ale prawie jednocześnie odezwał się basowy głos Pietrowa:
— Gadanie! Kłamie ona. Chodź. Można!
Kola otworzył drzwi.