Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taki chory rozumie, że jeśli je, pije, całuje się, nawet gdy oddycha, nie może być pewnym, czy w tej chwili nie zaraża kogoś z otaczających, najbliższych sobie — siostrę, żonę, syna... Dzieci ich to niedonoszone potworki, suchotnicy, idjoci. Oto, Kola, czem jest ta choroba, a teraz, Gienia wyprostowała się szybko, mocno schwyciła Kolę za ramię obróciła go twarzą do siebie, tak że został niemal oślepiony błyskiem jej smutnych, ponurych niezwykłych oczu, — a teraz Kola, powiem ci, że już przeszło miesiąc temu dotknęło mię to paskudztwo. Dlatego właśnie nie pozwoliłam ci się całować.
— Żartujesz! Drwisz ze mnie Gieniu! mruczał zły, wystraszony i zdezorjentowany Gładyszew.
— Żartuję? chodź tu!
Zmusiła go do powstania na nogi, zapaliła świecę i powiedziała:
— Teraz patrz uważnie na to, co ci pokażę...
Szeroko otworzyła usta i umieściła świecę tak, by oświetlała jej gardło. Kola spojrzał i cofnął się.
— Widzisz te białe plamy? To syfilis, Kola! Rozumiesz? Syfilis w najokropniejszym i najcięższym stadjum. Teraz ubieraj się i dziękuj Bogu.
W milczeniu, nie oglądając się na Gienię, zaczął ubierać się pospiesznie, nie trafiając nogami w ubranie. Trzęsły mu się ręce, dolna szczęka tak mu biegała, że zaczął dzwonić zębami, Gienia zaś mówiła z pochyloną głową:
— Słuchaj, Kola, masz szczęście, żeś trafił na uczciwą kobietę, inna nie oszczędziła by cię. Czy słyszysz? My, których pozbawiacie niewinności i potem wypędzacie z domu, a następnie płacicie nam dwa ruble za wizytę, — ustawicznie — czy to rozumiesz? — nienawidzimy was i nigdy nie szczędzimy.