Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kola! zawołała nań cicho, stanowczo, ale łagodnie, Gienia. — Koluś!
Obrócił się na jej wołanie, westchnął krótko, niby jęknął, nigdy jeszcze nie napotkał, nawet na obrazach tak pięknego wyrazu czułości, smutku i kobiecego milczącego wyrzutu, jak teraz ujrzał w oczach Gieni, napełnionych łzami. Przysiadł na krawędzi łóżka i porywczo objął ją ramieniem.
— Nie kłóćmy się Gieniu, powiedział czule.
I ona zarzuciła mu ręce na szyję, a głowę przytuliła do jego piersi. Trwali tak oboje przez chwilę.
Kole, nagle głucho zapytała Gienia — czy nigdy nie obawiałeś się choroby?
Kola drgnął. Jakiś zimny, wstrętny lęk począł pełzać w jego duszy.
Odpowiedział nie odrazu.
— Oczywiście, to było by straszne... straszne, uchowaj Boże! Ale przecież ja tylko do ciebie jednej przychodzę, tylko do ciebie! Napewno powiedziałabyś mi.
— Tak, powiedziałabym, — wyrzekła w zamyśleniu. I natychmiast dodała szybko, świadomie, niby ważąc znaczenie swych słów: Tak oczywiście, powiedziałabym! A słyszałeś kiedykolwiek, co to za choroba, która nazywa się — syfilis?
— Oczywiście, słyszałem... Nos się zapada...
— Nie Kola, nie tylko nos! Człowiek jest wówczas cały chory: choremi są wówczas kości, żyły, mózg... Powiadają niektórzy lekarze, takie głupstwa, jakoby z choroby tej można się wyleczyc. Brednie! Nie wyleczysz się nigdy. Gnije człowiek lata całe. Każdej chwili może być sparaliżowanym, żyje nie człowiek, lecz jakaś połowa człowieka. Pół człowiek — pół trup. Większość z nich dostaje obłędu. I każdy rozumie... każdy człowiek, każdy