Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prześlizgnął się nadkonduktor. Kola nie zdążył go zauważyć.
Pomimo usilnych starań Wierki, nie udało się jej poruszyć Pietrowa z miejsca. Obecnie minęło już niedawne, lekkie odurzenie alkoholem i wszystko to, po co tu przyszedł, wydawało mu się co raz bardziej nieziszczalnem i karykaturalnem. Mógłby był odejść, oświadczając, że żadna z kobiet mu się nie podoba, lub powołać się na ból głowy, ale wiedział, że Gładyszew nie puści go samego, a co ważniejsza — zdawało mu się, że będzie ponad jego siły powstanie z miejsca i zrobienie kilku kroków. Pozatem czuł, że niema sił na rozpoczęcie z Kolą rozmowy na ten temat.
Tańce ukończono. Tamara z Gładyszewem znowu usiedli obok siebie.
— Cóż to, w rzeczy samej, Gienia dotąd nie wychodzi? — zagadnął niecierpliwie Kola.
Tamara szybko spojrzała na Wierkę z niezrozumiałem dla niewtajemniczonych pytaniem w oczach. Wierka szybko opuściła powieki. Oznaczało to: tak, poszedł.
— Zaraz pójdę, zawołam ją — powiedziała Tamara.
— Ale cóż to panu, ta pańska Gienia tak wpadła w oko, — odezwała się Henrietta. — Wziąłby pan mnie.
— Dobrze, innym razem, — odpowiedział Kola i nerwowo zapalił papierosa.

Gienia jeszcze nie zaczęła ubierać się. Siedziała przed lustrem i pudrowała twarz.
— To ty, Tamaro — zapytała.
— Przyszedł do ciebie twój kadet. Czeka.