poczem wbiegała na salę, wołając w podnieceniu, jak to czyniła zawsze:
— Słuchaj Gienka, przyszedł twój mąż!
— Słuchaj, Mała Maniu przyszedł twój kochanek.
Jak zwykle, tak i tym razem, Michaś śpiewak, który zresztą nie był śpiewakiem, lecz właścicielem składu materjałów aptecznych, wchodząc na salę śpiewał, a głos miał rwący się, wibrujący, podobny do beku kozła.
Ro-o-ozumieją pra-a-a-awdę!...
Kiedy zorza-a-a-a...
Bez przerwy niemal tańczono kadryla, to walca, to polkę. Przybył również kochanek Tamary, Seńka; wbrew zwyczajowi swemu jednak nie popisywał się rozumem, „nie rujnował się“, nie zamawiał marsza pogrzebowego i nie częstował dziewcząt czekoladą... Był posępny, utykał na prawą nogę i starał się nie zwracać na siebie uwagi; prawdopodobnie w tych czasach prześladowało go niepowodzenie. Zaledwie wszedł na salę, ruchem głowy wywołał Tamarę, z którą udał się do jej pokoju.
Wśród gości znajdował się również i Egmont — Laurecki, wysoki i wygolony aktor, o twarzy pospolitej i bezczelnej, nadającej mu wygląd dworskiego lokaja.
Subjekci z handlu towarów kolonjalnych tańczyli z całym zapałem młodości, starając się zachować godność i powagę, odpowiadającej tej właśnie, jaką zaleca książka Hermana Hoppe — „Samouk dobrego tonu“. Pod tym względem i zachowanie się dziewcząt nie pozostawiało nic do życzenia. Zarówno mężczyźni jak i kobiety — w przeświadczeniu. że postępowanie ich jest ostatnim wyrazem szy-