Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Było to jakieś fantastyczne lato. Ludność miasta zwiększyły trzykrotnie różnorodne napływowe żywioły. Murarze, cieśle, malarze, inżynierowie, technicy, cudzoziemcy, rolnicy, maklerzy, rycerze przemysłu, majtkowie rzeczni, bogaci próżniacy, turyści, złodzieje, szulerzy — wszyscy oni wypełnili nadmiernie miasto; w żadnym nawet najbrudniejszym hotelu nie było wolnego pokoju. Za mieszkania płacono bajeczne sumy. Giełda grała szeroko jak nigdy ani przedtem ani później. Pieniądze miljonami płynęły z rąk do rąk. Powstawały w ciągu godziny olbrzymie fortuny, lecz w zamian za to liczne dawniejsze firmy upadały i wczorajsi bogacze stawali się nędzarzami. Najprostsi robotnicy kąpali się w tym złotym strumieniu. Robotnicy ładujący towary w porcie, woźnice, murarze, podawacze cegieł i kopacze ziemi dotąd jeszcze pamiętają jaką płacę dzienną otrzymywali tego zwarjowanego lata. Pierwszy lepszy bosak, przy wyładowywaniu barek z kawonami otrzymywał nie mniej czterech pięciu rubli dziennie. I cała ta obca banda, której zawróciły głowę lekkie pienądze, podniecona zmysłową pięknością starego, prześlicznego miasta, oczarowana słodkiem ciepłem południowych nocy, przepojonych przenikającą wszystko wonią białej akacji — owe tysiące nienasyconych rozpasanych zwierząt, w postaci mężczyzn, całą swą wolę zbiorową wołały: „Kobiety!“
W ciągu jednego miesiąca powstało w mieście kilkadziesiąt zakładów rozrywkowych — eleganckich Tivoli, Château de Fleurs‘ów, Olimpji, Alkazarów i t. p. z chórami i z operetką, wiele restauracji i piwiarń z ogródkami i zwykłych szynków w pobliżu budującego się portu. Na każdem