Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Światła na widzowni gasły wolno. Gwar przyciszonych rozmów milkł, jakby tonowany ciemnością, aż zapanowało na widowni tak wielkie milczenie, że Karnicki słyszał ciche uderzenia zegarka na swojej ręce. Oparł się o parapet loży, spojrzał w ciemne wnętrze. Jak z czeluści wyłaniały się sylwetki twarzy, jasne suknie kobiet, białe gorsy smokingów i fraków. Mdły zapach pudru, mieszanina zapachów wszystkich perfum oddziaływała niepokojąco.
Rozległ się matowy głos gonga. Karnicki przymknął oczy. Po chwili uczuł, jak prąd chłodnego powietrza musnął jego twarz. Kurtyna podniosła się cicho ku górze. Spojrzał na scenę.
Gazowe zasłony upodabniały scenę do starej makaty, na której znaczyły się mistyczne postacie, coś ze starego arrasu, przedstawiającego biblijny sąd, Gazowa zasłona wolno uchylała się, a nieruchome postacie makaty zaczęły się poruszać. Rozpoczął się prolog.
Karnicki siedział odrętwiały. Łowił uchem poszczególne słowa prologu, lecz nie mógł powiązać go w całość. Jakieś dziwne osłabienie ogarniało całe ciało, jakby krew odpływała mu z serca do nóg. Zimne, jak lód ręce, położył bezwładnie na aksamitnej poręczy loży. Tracił świadomość, gdzie jest.
Zasłona spadła. Skończył się prolog. Publiczność trwała w milczeniu, zahypnotyzowana wyrokiem. Zdawało się, że w starym zamczysku, w odludnym pokoju, gdy zegar wybił dwunastą, ożył jakiś stary wypełzły arras, odegrał scenę i zamarł znów na wieki.
Scena rotacyjna wykonała wolny obrót i kurtyna znów poszła ku górze.
W mrocznej, ponurej izbie żydowskiej przyszedł na świat zesłaniec. Wiersz onomatopeją ilustrował burzę, szalejącą na dworze w tę niesamowitą noc, w której biedny Azer po raz pierwszy zobaczył w świetle kopcącej lampy twarz swego dziecka.
I gdy stary Azer z dziecięciem na ręku podszedł