Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od południa, dekorator kazał coś przegrupowywać, kilkakrotnie rzucać światło na scenę, poprawiał farbą cienie. Trzysiński przypatrywał się pracy dekoratora, a w ustach przeżuwał gorzkie uwagi:
— Na pół godziny przed przedstawieniem maluje pan dekoracje...
— Widzi dyrektor, że namalowane, a poprawiam drobne usterki, nie powinno to wprawiać pana w jesienny humor, — odburknął malarz, nie wyciągając fajki z ust.
Trzysiński obrzucił go niechętnym wzrokiem i zawrócił za kulisy, gdzie statyści rozsypali się w drobne grupki, oczekując na chwilę, w której wypchną ich na scenę.
Dyrektor wszedł do garderoby Dyresza. Artysta siedział przed lustrem, umocowywał perukę, potem kredką i waseliną poprawiał szczegóły charakteryzacji. W kącie siedział Karnicki i szklannemi oczami patrzył na ruchy aktora. Trzysiński podszedł do niego, położył rękę na ramieniu.
— Cóż pan taki osowiały?
— Trema. Gdyby tylko w mocy mojej było, odwołałbym przedstawienie...
— Wstydź się pan, czy poraz pierwszy wystawia pan sztukę?
Karnicki uśmiechnął się zagadkowo.
Dyresz wstał od lustra, podszedł do Karnickiego z rolą i prosił go o jeszcze jakieś drobne uwagi, ten jednak dawał mętne odpowiedzi, przeskakiwał jak nieprzytomny z jednej kwestji na drugą.
Aktor spojrzał porozumiewawczo na Trzysińskiego, — staruszek odpowiedział wzruszeniem ramion.
Nagle na korytarzu powstał jakiś zamęt, dały się słyszeć nerwowe nawoływania, wreszcie grobowa cisza zaległa kulisy. Rozległ się ostry głos dzwonka elektrycznego. Dyrektor spojrzał na zegarek.
— Ósma! zaczynamy punktualnie, to dobry znak — uśmiechnął się z zadowoleniem.