Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Auto przyjechało. Spóźnimy się na premjerę, szepnęła z przerażeniem.
Karnicki przeżywał jeszcze chwile upojenia. Nie mógł zebrać myśli. Hanka położyła mu rękę na głowie, jakby budziła go ze snu.
— Ludwiku auto jest, spóźnimy się, — szepnęła cicho nachylając się.
On pił jeszcze jej ciepły oddech, chciwie wchłaniał go w siebie. Wreszcie otworzył oczy.
— Kazałem szoferowi przyjechać już o w pół do siódmej, mamy trochę czasu, — odpowiedział sennym głosem.
Szybko zaczęli się ubierać, aby zdążyć na czas do teatru.

· · · · · · · · · · · · · · · ·

Zaledwie Karnicki z Krzeszówną przeszli wąski korytarz i pchnęli drzwi wahadłowe, przywitał ich za kulisami chór zniecierpliwionych głosów.
— Nareszcie jesteście.
Najwięcej zdenerwowany zdawał się być Trzysiński, bo, nie tając złego humoru, zauważył kwaśno:
— Chyba nie macie w domu zegarka.
— Ależ dyrektorze, usprawiedliwiała się Krzeszówna, dopiero wpół do ósmej...
— Dla pani, dopiero, a dla mnie już wpół do ósmej. Nie rozumiem, kto właściwie na kogo ma czekać, czy wy na zespół, czy zespół na was!
— Ten, kto wcześniej przychodzi zawsze czeka na tego, który się spóźni, — odcięła z uśmiechem Krzeszówną.
— Pani widocznie mówi o randce, a nie o przedstawieniu, — szorstko rzucił jej w oczy stary dyrektor.
Za kulisami panował nastrój silnego podniecenia. Artyści przebiegali nerwowo z jednej garderoby do drugiej. Słojkowski demonstrował coś w kącie statystom. Mimo, że dekoracje stały ustawione