Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwilę herkulesowej struktury komisarz rozsiadł się w głębokim fotelu. Twarz Borewicza wcale nie jaśniała zadowoleniem.
— Przynosi mi pan coś nowego?
— Nic. Ani jednej odrobiny wiadomości nie zdołałem schwycić. Piekielnie zamazana sprawa. Wszystkie nasze eksperymenta łamią się w ogniu prób. Ani na krok nie ruszyliśmy naprzód.
— Najgorsze to, — przerwał prokurator — że w tej sprawie posuwamy się ciągle tylko po linji domysłów i oprócz tego, że wiemy, kim jest zamordowany, nie posiadamy nic pewnego. Trudno rozwiązać równanie o dziesięciu niewiadomych, a jednej tylko wiadomej... W takim labiryncie nigdy jeszcze nie krążyłem. Przykre jest i to, że prasa zaczyna nas naciskać, a nic pozytywnego powiedzieć jej nie możemy... A co z psem?
— Iii, — skrzywił się Borewicz — „Lux“ oczywiście zawiódł. Za późno eksperyment z psem został wprowadzony. W dzień morderstwa „Lux“ był w Skolimowie dla tropienia jakichś bandytów. W dwa dni po morderstwie daliśmy mu do obwąchania rękojeść kindżału. Małkowski przy swoich próbach daktyloskopijnych smarował rękojeść proszkiem, który prawdopodobnie nie był bezwonny, a wskutek tego i „Lux“ cudów zdziałać nie mógł. Po obwąchaniu rękojeści pies jak oszalały puścił się na ulicę. Prowadził nas po całej Warszawie, wreszcie wbiegł do domu przy ulicy Miłej i zaprowadził nas do jakiegoś krawca „połatajki“, żyda, ojca siedmiorga dzieci, — ten z pewnością tylko raz na tydzień wychodzi po zakup nici....
— Daliśmy wreszcie psu do powąchania ubranie zabitego. Znów wodził nas po całej Warszawie i po trzech godzinach wpadł do domu, gdzie zamor-