Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie nie wiedzieli. Glińskiemu cała sprawa silnie zaczęła już dokuczać. Kilka dni minęło od morderstwa, a śledztwo nie dało najmniejszego haczyka, na którym możnaby było cośkolwiek zaczepić.
— Nic, nic i nic...
W chwilach takiej bezradności prokurator Gliński doznawał uczucia, jakby jakaś zdegenerowana, zbrodnicza twarz śmiała mu się w oczy. Śmiejąca się wizja dokuczała mu w dzień i w nocy. Gorzej — całe miasto zostało poruszone faktem zagadkowego morderstwa w garderobie „Złotego Ptaka“, gazety na swój sposób zaczęły komentować i rozwałkowywać zbrodnię, codziennie kilku reporterów dziennikarskich zjawiało się u niego i w policji po wywiad, a tu nic, nic, nic...
— Skąd się wziął Mertinger w tej przeklętej garderobie? — kołowało ciągle w głowie prokuratora, — bo ani przez chwilę Gliński się nie łudził, by bogaty bankier przybierał postać czerwonego błazna.
Z osoby bogatego bankiera myśli Glińskiego prześlizgnęły się szybko na osobę pani Hali. — Czy bardzo ją zmartwiła wiadomość o morderstwie? — myślał w dalszym ciągu. I z papierów zaczęły spoglądać na niego duże, siwe oczy... Potem wyłoniła się twarzyczka o bladej, matowej cerze i ślicznie zarysowana szyja. Obok tej pięknej twarzy zaczęła powoli wyłaniać się z zielonej okładki druga: młodego, przystojnego chłopca i upodobniła się zupełnie do twarzy Wiktora Skarskiego. Ta druga twarz pochylała się wolno, coraz bliżej ku twarzy pani Hali, aż wreszcie usta ich złączyły się w długim pocałunku.
Gliński szarpnął się, jak pod uderzeniem skalpelu w obolały nerw.
Ktoś delikatnie zastukał do drzwi gabinetu. Woźny zaanonsował komisarza policji Borewicza. Za