Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stanęła blisko łóżka i delikatnie nachyliła się nad swoją panią.
— Proszę pani, jakiś komisarz policji w bardzo pilnej sprawie chce z panią pomówić.
Pani Hala teraz dopiero otworzyła oczy — nie rozumiała jeszcze, co do niej Felka mówi. — Skrzywiła się niecierpliwie.
— Ach Felka, — jaka ty jesteś nieznośna, budzisz mnie tak wcześnie. — Wyraźnie mówiłam, że dopiero o jedenastej możesz wejść do pokoju. Jeśli przyszedł ktoś z policji, to może do pana, ale nie do mnie. Doprawdy, że ciebie trudno czegoś nauczyć.
— Kiedy, proszę pani, naszego pana znów całą noc w domu nie było. Jak wyszedł wczoraj w południe, to dotychczas go nie widziałam. Komisarz policji mówi właśnie, że do pani ma pilny interes.
Sercem pani Hali targnął jakiś dziwny niepokój. — Szybko zerwała się z łóżka. Felka podała jej biały koronkowy szlafroczek, ubrała panią w pończochy i ranne pantofle. Pani Hala siadła przed lustrem, kazała sobie upiąć włosy, sama przypudrowała twarz, poczerniła brwi i rzęsy. Zanadto była kobietą, by nawet komisarzowi policji pokazać się bezpośrednio po zakłóconym śnie.
Długo musiał komisarz Borewicz czekać, nim poproszono go do salonu.
— Najmocniej panią przepraszam, że ośmieliłem się o tak wczesnej porze prosić o chwilę rozmowy. Obowiązki policji są jednak przykre... Chciałem panią zapytać, kiedy wczoraj po raz ostatni widziała pani męża, bo od służby zdołałem się już dowiedzieć, że pana Mertingera całą noc w domu nie było.
— Wczoraj jadłam razem z mężem obiad.