Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gerów. Lokaj otworzył i był niezmiernie zdziwiony, widząc w drzwiach olbrzymiego wzrostu mężczyznę w mundurze komisarza policji.
— To pewnie wedle córki stróża — pomyślał zakłopotany lokaj.
Komisarz policji wszedł do poczekalni.
— Czy pan Karol Mertinger w domu?
— Niema, — odpowiedział służący — ale pewnie jest w banku przy ulicy Senatorskiej.
— A pani Mertingerowa?
— Pani jest, ale śpi.
— Proszę obudzić.
— Kiedy pani budzić nie wolno, a potem, co ma nasza pani z policją?
— Proszę zbudzić! — tubalnym głosem rozkazał komisarz.
Lokaj podrapał się w głowę, — w takiej sytuacji nigdy nie był.
— Niech pan poczeka — niechętnie odburknął komisarzowi i powoli powlókł się do kuchni, by z Felką tę delikatną sprawę załatwić.

— Może tam i stary coś przeskrobał... — licho wie, może naszego starego coś pociągnęło, teraz chcą go wdusić do paki — myślał Stefan, wlokąc się do kuchni.
Narada z Felką i kocharką trwała dość długo, zanim pokojówka zdecydowała się wejść do buduaru pani Hali.
Cicho jak kot stąpała pokojówka po miękkim dywanie, bez szelestu rozsunęła ciężkie portjery, podniosła żaluzje i wpuściła do pokoju snop promieni jasnego, zimowego słońca. Złote, ciepłe promienie spadły na łóżko, na koronkową pościel, na twarz śpiącej. Pani Hala nie przebudziła się. Felka