Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   12   —

Naraz grobową ciszę podziemia przerwały odgłosy ciężkich kroków.
— Idą po mnie! — szepnął Arnold.
Żegnaj mi droga Szwajcarjo! Już nie ujrzę więcej rodzinnych gór. Już nie będę wdzierał się po ich stromych zboczach, nie pojadę łodzią po zielonej toni Vierwalsztaetskiego jeziora.
W zamku zazgrzytał klucz, rozwarły się żelazne podwoje wiodące do lochu.
W świetle latarni Arnold ujrzał mnicha. Za nim stał halabardnik, trzymając w jednej ręce stołek, w drugiej — latarnię, którą podniósł i oświecał jej blaskiem wnętrze lochu.
Mnich, zbliżywszy się do Arnolda, wyrzekł wolno:
— Arnoldzie z Melchtalu, powstań! Szeptem zaś dodał:
— Jestem twoim przyjacielem. Czyń wszystko, co ci rozkażę.
Kiedy się Arnold podniósł z posłania, mnich rzekł znów głośno i wolno:
— Zanim wybije ostatnia twoja godzina, uklęknij, ukórz się przed Bogiem i wyznaj mi ze skruchą, jakiemi grzechami obrażałeś Pana niebios.
Arnold ukląkł.
Mnich, zwróciwszy się do halabardnika, rzekł:
— Podaj mi stołek i usuń się do drzwi.
Następnie, usiadszy przy klęczącym Arnoldzie, przyłożył usta do jego ucha i wyszeptał:
— Połóż mi ręce na kolanach: przetnę ci powrozy...
Zdumiony Arnold spełnił rozkaz. Mnich szybkim posunięciem noża przeciął pęty i wcisnąwszy w dłoń Arnolda duży klucz, szepnął:
— Jutro o świcie kat z rozkazu Gesslera,