Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teatralne w fantastycznym balecie. Kasztany, figi, pomarańcze i orzechowe ogrody, wreszcie winnice zniknęły nam z oczu. To co się uśmiéchało taką krasą, takim wdziękiem młodzieńczym, zamieniło się na poważny widok ciemnego, ponurego nawet nieco obrazu. Zaczęły się snuć długim szeregiem oliwne gaje, jakby nasze bory sosnowe. I smutno, ciężko robi ci się na duszy, gdy patrzysz na te w dość dalekich od siebie odstępach rosnące drzewa oliwkowe. Jest cóś w tym widoku jesiennego, choć przecież liść oliwki i sam owoc jeszcze świeżą połyskuje barwą, owszem, całe drzewo okryte jest jakby zieloną, gęstą szatą, z poza któréj ani gałęzi nie dojrzysz. Jest to jednak cóś wyjątkowego, co nie harmonizuje z naturą południową. Przenieś te drzewa myślą pod nasze niebo, pod nasze sosnowe lasy, między nasze polne gruszki, a powiész niezawodnie, że im tam więcéj byłoby do twarzy. Kora drzewa ciemna, ponura; liść wprawdzie zielony, ale także niewesoły, a czasem wiatr ci odsłoni tło ich szarawe, srébrzyste — i widok ten nie nastraja wcale podróżnika do wesołości.
Nie dostrzeżesz między drzewami bujnéj roślinności, zielonéj murawy. Przeciwnie, pusto tam, goło, ubogo, jak na kamienistym gruncie.
I ztąd zapewne ten smutek, ta powaga rozlana wokoło. Nawet oto ta wioska Olivaes, któréj białe domki migają nam przed oczyma, nie rzuca