Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stanęli więc wszyscy do apelu przed godziną szóstą zrana, na dworcu kolei. Nie brakło nikogo. I panie także wcześnie snadź przetarły swe źrenice, skoro się ukazały nawet w znaczniejszéj liczbie, niż na wczorajszych posiedzeniach. Czy także wcelu poszukiwania trzeciorzędowego człowieka? Dlaczegóż nie? Owszem, tu i owdzie ukazująca się postać niewiasty, nieodłącznéj towarzyszki ojca lub męża, świadczyła dobrze o rodzinnych zaletach tych zasuszonych jak liść w herbarzu badaczy i mędrców-antropologów, którym wieść powszechna, a całkiem bezzasadna, zwykle brak uczucia cieplejszego przypisuje. Zresztą ukazanie się liczne pań różnego wieku dokonało barwy i kolorytu różnojęzycznéj naszéj rzeszy.
Było więc gwarno, rojno, rzekłbym nawet malowniczo. Penzel Wouwermana znalazłby tu był niemało żywiołu do skréślenia na płótnie, zamiast takiéj sceny, jak „Wyjazd na łowy” — innéj, którąby nazwać można: wyjazd na poszukiwanie trzeciorzędowego człowieka. A ukazali się wśród téj rzeszy różnobarwnéj nawet łowcy prawdziwi, przynajmniéj tak mówiły pozory. Oto jeden z młodszych archeologów, gorliwy zbiéracz starożytności przeddziejowych dla swego muzeum, przepasał biodra swe szérokim pasem skórzanym, z poza którego młotki i inne górnicze wyglądają narzędzia, a przez ramię przewiesił sakwę nicianą, niby wielką siéć na łowy. Wkrótce go zapewne