Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go tam? Nie dobijać się! Przeciem ja nie głuchy!
Strzelec dobrze słyszał już pierwsze słowa Grzegorza, ale nie lubił dworskich lokajów i zawsze od nich stronił. „Drwiarze, wyśmiewcy, natrząsają się tylko z człowieka!“
Grzegórz, choć mu Malwa dał już odpowiedź, uderzył jeszcze trzy razy pięścią w ramę okna, a potem, rozdzielając sylaby, mówił dobitnym głosem:
— Goście zjechali do pałacu — dużo gości!
— To i cóż? Wielka nowina! Pewnie chcą jutro polować? Dobrze! — odrzekł strzelec piszczącym głosikiem.
— Nie o polowanie chodzi! zwierzyny na stół potrzeba — dużo zwierzyny!
Kiedy dużo gości, to i zwierzyny dużo... Będzie! — odmruknął Malwa.
Ale lokaj i potem nie odchodził, widocznie chciał się przekomarzać z strzelcem i — zawsze donośnym głosem — mówił w dalszym ciągu:
— Panie strzelec, proszę tu do okna!
— No, dobrze, dobrze! Będzie!
— Koniecznie proszę do okna! Ważny interes...
— Sekret jaki?
— A jakże, sekret!
— Utrapienie z sekretami po nocy!
Teraz Grzegórz słyszał, jak Malwa sapał, gramolił się z pościeli, a po chwili stanęła