Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
X.


Jakoś w ostatnich dniach września, około godziny dziesiątej wieczorem, Grzegórz, lokaj, w liberyi szaraczkowej z zielonymi wyłogami i guzikami złoconymi, szedł ponad stawem i zatrzymał się przy jednym z białych domków w pobliżu kaplicy. Przez chwilę stał pod oknem, nasłuchywał, a do uszu jego dochodziło zwewnątrz głośne chrapanie.
W tym domku mieszkał strzelec Malwa, który właśnie co tylko wrócił z polowania, padł na posłanie i zasnął.
Grzegórz uśmiechnął się do siebie i mruknął: — Będzie mu nie na rękę, śpi twardo!
I zaczął bębnić palcami po szybie najprzód lekko, potem coraz silniej, a nareszcie walił pięścią w ramę okna i wołał: — Panie strzelec! Panie Jakóbie!
Musiał się dobrze dobijać, podnosić głos, zanim posłyszał z izdebki obpowiedź: — A cze-