Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

duszy, nie czaił się kawałek buntownika psiego. Jaki pan całą gębą, umiejący i w ludziach oceniać niezależność, godność osobistą, uwzględniłby zapewne psi charakter Nerona. Ale czegóż się można było spodziewać po panu Filipie, kucharzu z duszą poziomą, z mózgiem płaskim jak kotlet? Za swoje jakoby zbyt wygórowane pojęcia o stanowisku wyżła, Nero od czasu do czasu dostawał kije, które — jak powszechnie wiadomo — są dotkliwe fizycznie i moralnie. Już szafarz morzelański, myśliwy starszej daty, rzucił był światło na zapędy myśliwskie pana Filipa, wyrażając się uszczypliwie: „Inna to sprawa wsadzać zająca na rożen, a inna nań polować... Żaden oprawca nie ułoży wyżła“.
Podobnaż gruntowność przebijała się także w stosunkach Nerona z innymi psami. Dla psów niepełnoletnich, które dopiero co wyszły ze swego szczenięctwa i tylko figle miały we łbach, okazywał bardzo dużo wyrozumiałości, pobłażania. Taki Parolek, syn jego, czy Bob, kształcący się na stróża domowego, mogły łazić mu po głowie, szarpać go za uszy; a on leżał nieporuszony i nigdy, nigdy im zabawy nie popsuł jakiemś gniewnem warczeniem, oburzeniem. Puś znowu, zgrzybiały pinczer, ulubieniec panienek, i Popol, stary jamniczek, w obecności jego bezpiecznie zajadały przysmaki, które im dawała Joasia, zwana psią matką. Nero spoglądał na to bez najmniejszej zazdrości,