Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a — co dziwna — nigdy żadnemu psu nie wyrywał z zębów kąska. Zjawiały się pod pałacem psy obce, tacy wędrowcy, co to bez żadnych złych zamiarów, wiedzeni prostą ciekawością, przychodzą zobaczyć, jak też jest tam na dworze.
Biedaków tych Nero nie prześladował, nie zrywał się z gorączkową gwałtownością, właściwą innym psom dworskim, gdy na swych śmieciach ujrzą żebraka-przybłędę. Nawet pobudzony przed rozkaz pański „huź-go“, nie kwapił się zbytecznie, dając niejako do zrozumienia: „przecież nie jest mojem zadaniem wypędzać psy z dziedzińca za bramę“. Jeżeli go jednak napadł jakiś pies awanturnik, umiał się wtedy dzielnie postawić i już niejednego zuchwalca zawali-drogę nauczył rozumu.
Cóż się stało, że Nero, pełen cnót psich, wyżeł zawsze na swojem miejscu, został żarliwym kłusownikiem i szedł o lepsze z Burkiem plebańskim? Przeobrażenie nastąpiło tu w myśl przysłowia: „Jaki pan, taki sługa“. Wyżeł przez jakiś czas spełniał wzorowo myśliwskie obowiązki w polu, ale kiedy pan Filip raz, drugi i dziesiąty spudłował, pies przywykły u poprzedniego pana do strzałów celnych, zaczął teraz lekceważyć sobie polowanie z myśliwym-partaczem. „Na jedno wychodzi, czy ja mu dobrze, czy źle służę.“
Kucharz spostrzegł, że pies poniekąd drwi z niego i przedsięwziął środki, będące powsze-