Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usiłował lisa znęcić i złowić. Mały z tego bywał pożytek: Kita zjadał w nocy porozrzucane smaczne grzanki, a nigdy nie tknął trutki, ani też przynętą nie dał się zwabić w żelaza. Czasem inny jakiś, głupszy lis padał ofiarą; ale w takim razie Tetera uprzątał zdobycz — on tu był królem nocy. Szafarz morzelański działał po ludzku mądrze i chytrze, z góry wiedział, że z mądrem, chytrem zwierzęciem ma do czynienia; lisa nie podszedł, a pracował dla kłusownika.
Przychodziły jednak i na Kitę ciężkie czasy — pora owych zimowych zadymek, zasp śnieżnych, srogich mrozów, w połączeniu z nadzwyczajną ludzką ostrożnością i psią czujnością. Ciężko mu było przetrwać to wszystko! Obchodził starannie wnyki, sidła, żelaza, głównie przez Teterę pozastawiane, i zabierał, co znalazł, o ile go w tem podbieraniu Franek już nie uprzedził. Zające i kuropatwy, postrzelone w jego rewirze, do niego należały, chociaż czyhały tu na nie także jastrzębie i wrony.
Mrąc głód, musiał też nieraz rozgrzebywać kupy suchych liści, chróstów, gdzie jeż odbywał sen zimowy. A nie, to znowu drepcił po owych drobniuteńkich, jakby sznureczki, tropach, uganiając się, wietrząc za myszami — dyndował.
Oh, wielka jest różnica w życiu między zającem i lisem! Pierwszy odżywiał się lada-