Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XXVII.


Dzień był majowy, prześliczny. Pod dzwonicą siedział siwiuteńki staruszek, Kuba Malwa, otoczyła go gromadka dzieci, słuchających z ciekawością jego historyi „o zajączku sprawiedliwym“.
„Był tu ongi w Morzelanach chłop Maciek, człowiek dobry, jeno nędzarz i głupi.
Raz poszedł do lasu, zbiera tam susz, okrzesuje sęki uschłe, gałązki, składa sobie to na kupkę. W tem słyszy — coś opodal jęczy, jakby prosiło o miłosierdzie. Miał lęk, ważył się — iść, nie iść, zobaczyć. A no podszedł ostrożnie, patrzy, co być może.
Oto sosna ogromna się zawaliła i przygniotła srodze niedźwiedzia, aż mu ślepie na wierzch wylazły
— Zlituj się nademną, człowiecze, ocal mi życie! — mówi żałośnie to niedźwiedzisko.