Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaraz wrzasnęły: „Mysi król!“ Zawstydził się Malwa, uciekł na dzwonnicę między dzwony i rozmyślał o tem, skąd mu się wzięła zuchwała śmiałość służyć na posadzie, którą obecnie zejmuje Konstanty, człowiek taki.
Nowy strzelec przyjął służbę na warunkach lepszych, niż Malwa, nędzarz. Wyznaczono mu ordynaryę, wyższą pensyę, dano na pomieszkanie izbę obszerną z komorą, chlewem.
Chłopiec Morusek, siostrzeniec jakoby Sokolca, był w domu swego wujka kucharzem, pastuchem, psiarczykiem, sługą do wszystkiego.
Kundel Uduś posiadał znowu takie wykształcenie, że, puszczony w las, obiegał wszystkie zakątki i, jeśli gdzie spotkał złodzieja leśnego, robił gwałt nadzwyczajny, a wycofać mu się z lasu nie pozwalał, dopóki pan nie nadszedł. Mógł strzelec siąść w porębie, zakurzyć fajkę i spokojnie oczekiwać skutku psich poszukiwań, pewny, że Uduś z niesłychaną gorliwością pracuje za niego. Dobrze temu, na kogo cudze siły pracują.
Co się tyczy Kreta i Płeszki, były to rozkoszne jamniki, których fertyczność nie miała żadnych granic: mały psina, gdy się odsadził, chłopu setnemu do łba skoczył. A złe toto było i cięte — niech Bóg broni! W lisią jamę szły jak woda, a gdy się tam lis znalazł, już im nie umknął. Z powodu psów rosła jeszcze bardziej powaga strzelca, gdyż ludzie z naci-