Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działy dwa bure koty, dwa jamniczki, Kret i Płeszka, i kwiczał żałośliwie prosiak, skrępowany powrozem; za furą zaś biegł wielki płowy kundel, Uduś, a szesnastoletni wyrostek, imieniem Morusek, patykiem popędzał krowę srokatą i cielną, którą baby morzelańskie ceniły najmniej na pięćdziesiąt rubli! Przez całą wieś przechodziły rzeczy Konstantego, budząc powszechny podziw.
Jego samego, choć był nieznajomy, witano z owym przyjacielskim wyrazem twarzy, który zdaje się przemawiać: „Żeś nie jest łapserdak i masz tęgi wygląd, więc z góry cię już uznajemy.“ Nawet pan rządca, człowiek bardzo dużo wymagający, na widok tego wszystkiego pomyślał sobie z zadowoleniem:
— Chwała Bogu, widzę, że strzelcem w Morzelanach będzie teraz człowiek stateczny, nie żaden obieżyświat! Właśnie taki przywiązuje się do miejsca, szanuje swoje obowiązki... No, a ma przecież minę i rękę, to sobie potrafi nakazać szacunek wśród złodziejów i kłusowników.
I Malwa z pod dzwonnicy podziwiał rzeczy swego następcy: „Pewnie jest sprawiedliwy, skoro mu Pan Jezus szczęści na majątku i honorze... Cóż ja, grzesznik, przy takim człowieku znaczę?“ Spostrzegli go ludzie, zaczęli palcami pokazywać: „Oo, widzicie — strzelec! Słyszał kto kiedy o takim strzelcu!“ A dzieci