Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Morzelanach. Na upały — cienisto zadrzewione ustronia, okolice strumienia, albo jeziora, dokąd od wody taki miły chłód powiewa. W przykre dni zimne — stoki wzgórz, zwrócone ku słońcu a za wiatrem. I pod kamieniem i pod miedzą można zbudować kotlinę wygodną. No, a oprócz tego ma się do wyboru: liściaste namioty po krzakach, garści pożętego zboża, kopki i stogi, ba — w razie nagłej potrzeby — zimną lisią jamę nawet.
Morzelany, wieś w dobréj glebie, wygląda jak misa pełna dań przerozmaitych, do której zasiadają i ludzie, i czworonogi, i ptaki, i inne jeszcze niższe zwierzęta.
Ileż stworzeń używa życia na tej płaszczyznie, nakrytej błękitnem sklepieniem niebios, oświetlonej w dzień przez słońce, w nocy — przez pochodnie gwiazd i księżyca, milczące świadki życiowych przygód zwierząt, zmuszonych w tej tylko porze załatwiać sprawy głodu i miłości! Noc nie ma pisanych dziejów, gdyż ci, którzy piszą, śpią albo piszą w nocy. Zając przesypia dzień gwarny, z boku na bok się przewraca, a bardzo twardo śpi niekiedy — zabić go można. Zapewne miewa i marzenia senne, owe sny nigdy nieziszczone na jawie. Kto wie, czy przez sen nie żyje za pan brat z lisem, wilkiem, człowiekiem? Może z ogarami wyprawia sobie w kniei poufałe turnieje; do wyżłów, chartów chodzi w odwiedziny i ser-