Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nagle poczuł, że go zimny drut mocno opasał w biodrach i przytrzymał. Zając natężył wszystkie siły i szarpnął się kilkanaście razy, a każde takie szarpnięcie zacieśniało przeklętą pętlę, której drut wżerał się w ciało, piekł go swym mrozem, sprawiał bóle nadzwyczajne. To Jasiek Tetera pozastawiał na noc wnyki w lesie, na polach i w dziurach płotów.
Uwięziony na drucie i wyczerpany ciągłem szamotaniem się zając czuł upadek sił i przysiadł, jak gdyby pogodzony z losem. „Skoro ruch osłabia, to należy przycupnąć spokojnie, wyczekiwać cudu“. Istotnie, spokój sprawiał mu ulgę, drut folgował wtedy, nie dusił tak silnie. Któż się chce zadusić własnemi rękoma?... Jednakże ten spokój na łańcuchu stanowił znowu rodzaj katuszy powolnej: oczekiwanie z biciem serca jakiegoś losu niepewnego. Światła niebieskie spoglądały z góry wzrokiem nielitościwym, coś tygrysiego było w ich roziskrzeniu. Na zegarze wieczności czas upływał, a każda jego chwila dla zadzierzgniętego we wnyku była nieskończenie długą. „Co ma nastąpić, niech nastąpi prędzej, jak najprędzej!“
Ktoś nadchodzi, słychać przykre skrzypienie wymrożonego śniegu. Zając rzucił się rozpaczliwie raz, drugi — może, a może... Drut trzymał.
Od wsi szedł człowiek i widocznie przy świetle księżyca zdaleka już spostrzegł na bieluteńkim śniegu ofiarę we wnyku, gdyż przy-