Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szarak więc ocalał, znowu doczekał zimy, tej strasznej pory niedoli, kiedy każdy krok pozostawia zdradliwy ślad za sobą. Kto tylko widzi na śniegu odcisk owych czterech stóp, zaraz sobie wyobraża istotę czworonożną o długich słuchach, o łbie grubym z wąsami i zajęczą wargą, w szarej kapocie, przy której tkwi biały kosmyk, istny kwiatek przy kożuchu. Wyobrażenie takie — rozumie się — budzą w ludziach pożądliwość mięsa, a pożądliwość wiedzie do prześladowania i stąd — przygody roku strasznego.
Zdarzają się niekiedy w życiu przestraszne niespodzianki, pioruny z jasnego nieba, co to w chwili przetarcia oczu po śnie twardym widzi i czuje się na gardle nóż mordercy. „Czemuż się przebudziłem?“
Takim nożem dla zająca jest wnyk, pętla straszliwa z gładkiego drutu, rodzaj stryczka do wieszania i duszenia. Kto nie był w tej dusiennicy, nie liczył leniwie upływających chwil przed śmiercią, ten jeszcze nie powinien życia ciernistego nazywać mianem roku strasznego. Wnyk jest to tortura tortur, w porównaniu z którą niczem są zęby wilcze i jastrzębie szpony, śpiesznie wytrząsające duszę z ciała. Wnyk wynaleźli tacy, jak Tetera.
Ogromnie zgłodzony szarak żwawo pędził właśnie nocą za kawałkiem chleba po owym wydeptanym zimowym gościńcu zwierząt, kiedy