Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śpieszył kroku. Szarak zaczął się znowu rzucać, szamotać. Człowiek poskoczył, przykucnął, kolanami przytłoczył zająca do ziemi, a rękoma zgrabiałemi od zimna jął rozluźniać drucianą pętlę. I już zająca wyzwolił, wziął go za tylne skoki oburącz, zamierzał łbem jego grzmotnąć o zmarzłą ziemię, ażeby w ten sposób pozbawić więźnia życia, kiedy niespodziewanie z za płotu wyskoczył inny człowiek, chłop rosły, i ten pięścią palnął w kark oprawcę, wołając: „Aa, mam cię, nicponiu! To ty mi co noc podbierasz z wnyków zające! Poczem większy człowiek kopnął mniejszego.
Nagle napadnięty drgnął ze strachu i nie umiał widać utrzymać w ręku swej zdobyczy, gdyż szaraka puścił na ziemię. Obaj ludzie rzucili się w tej chwili, rozpostarli ręce, aby pochwycić zająca; ale wyzwolony z wnyka wyciął szczupaka i poszedł. Los go i teraz ocalił. Ha, szczęście!
Tetera z różnych śladów miarkował, że mu ktoś podchodzi zające we wnykach; podejrzewał syna Franka, zasadził się i dziś go właśnie chwycił na gorącym uczynku. Ucieczka zająca jeszcze bardziej rozzłościła starego, a Franek źle na tem wyszedł, gdyż ojciec wyciął mu tęgi policzek, dał mu w łeb kułaka i znowu kopnął nogą.
Mrucząc jak niedźwiedź, biegł sponiewierany syn o kilkanaście kroków zdala od ojca,