Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj, Hortensjo, nie chcę ci prawić morałów, ale źle robisz, igrając z podobnemi uczuciami. Powiadam ci, jak przyjaciel, dotąd byłaś tylko lekkomyślną, ale będziesz nieszczęśliwą, jeśli się nie zatrzymasz.
Do Luty zaś stosował z jakiejś francuskiej komedji:
— Przeminęły już lata, w których się żenimy naoślep, pozostaje tylko zawrzeć małżeństwo z rozsądku, a niesłychanie trudno znaleźć kobietę, którąby rozsądek zaślubić pozwolił.
Ten trzpiot nie chciał zapewne nikogo dotknąć, a ciągłem odzywaniem się w taki sposób narobił wiele przykrości. Pan Albin postanowił sobie unikać, o ile można, „najserdeczniejszego kółka“.
Codziennie około godziny jedenastej przyprowadzał teraz Zabrzeski Asa na Sewerynów i przed miejscem zamieszkania córek emeryta oswobadzał psa z łańcuszka. O wpół do trzeciej punktualnie znowu się tu zjawiał, aby zabrać wyżła, którego niewidzialna ręka także punktualnie wypuszczała z domu. Czas był dlatego tak wyliczony, ażeby i panny mogły się z psem ubawić, i emeryt bez przeszkód odbył swą poobiednią drzemkę. Niech nikt jednak nie myśli, że właściciel psa za swoją uczynność nie odbierał żadnej nagrody! Zarówno kiedy przyprowadzał Asa, jako też, gdy po niego przychodził, zawsze spotykał w oknie parę pięknych, czarnych oczu. Oprócz Morusieńki nikt w domu jakoś sobie nie zdawał jasno sprawy z tego, skąd się tu As bierze i gdzie się podziewa.
Dawniejsza też troskliwość o psa, dbałość wyziębła teraz. Panny Swojewskie prawie już nie zwracały nań uwagi, a pan Albin i Morusieńka pamiętali o nim o tyle tylko, ile im obojgu leżało