Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że pod wpływem jego spojrzenia Morusieńka spłonęła.
„Najserdeczniejsze kółko osób“, bywających zwykle na sobotnich herbatach u panien Swojewskich, właściwie ograniczało się do liczby dwojga. Bywał tu najregularniej bratanek emeryta, student trzeciego kursu medycyny, zwany przez panny Zdobciem, ponieważ miał imię Zdobysław, i sąsiadka, pani Konstancja Garlewska, od dwudziestu pięciu lat już żyjąca w separacji z mężem.
Zdobcio Swojewski był to chłopiec wesoły, trzpiotowaty, powiadał, że w soboty zwykle nie jada obiadów, ponieważ wieczorem jest pewny wyżerki u swych siostruń. Chodził często do teatru, naśladował wybornie aktorów i czasami przez cały wieczór bawił panny, używając zwrotów, wyrywanych na chybił-trafił z rozmaitych utworów scenicznych.
Pani Garlewska miała nerwowy tyk w prawym policzku, a lewem znowu okiem ciągle mrugała, co chwila roniąc łzę z niego, i to jej nadawało fizjognomję osoby stale wzruszonej; mówiła przez nos tak niewyraźnie, że prócz nosowego bąkania żadnego dźwięku nie mogło ucho słuchacza dobrze rozróżnić. A jednak biada temu, kto się dostał na język pani Konstancji!
Zabrzeskiemu sobotnia herbata nie przypadła do smaku, gdyż Zdobcio, wpadłszy na temat miłości, bezładnie przytaczał oświadczenia i wyznania różnych kochanków ze znanych sobie sztuk teatralnych. Już to się zwracał do Morusieńki i patetycznie deklamował:

„On, co znając kobiece finty i obroty,
„Igrał był z kokieterją, a żartował z cnoty;
„On, który zwykle bywał zanadto zuchwały,
„Czemuż przy tobie siedzi drżący i nieśmiały?“

To znowu, nachyliwszy się do Guty, mówił: