Przejdź do zawartości

Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na Sewerynów. Pan Albin nie miał już teraz najmniejszej wątpliwości, dokąd pies jego poszedł. Przystanął, ażeby się namyśleć, co należy przedsięwziąć. W każdym razie chciało mu się korzystać ze zdarzonej sposobności wejścia w bliższe stosunki z rodziną „czarnych oczu“. Najprzód miał zamiar czekać, dopóki nie ujrzy Morusieńki, wracającej z kościoła; ale potem znowu przyszło mu do głowy, że byłoby może lepiej iść zaraz teraz i ująć sobie Lutę nadzwyczajną grzecznością, powiedzieć jej naprzykład:
— Pani, racz mię w niewysłowionej swej dobroci uważać jedynie za strażnika i opiekuna Asa!... Niech mię pani zaszczyci swojem zaufaniem, a będę się uważał za prawdziwie szczęśliwego.
Czyby się to jednak nie dało powiedzieć jeszcze lepiej, tak, żeby kobietę za serce istotnie ująć?...
Bijąc się tak z myślami, przybył na Sewerynów właśnie w chwili, kiedy przekupka ze świadkami i pretensjami wyruszyła do mieszkania emeryta.
Pozostała, jako zastępczyni, kucharka siedziała już przy kramiku w bramie i, chrupiąc cukierek z rozbitego przez Asa słoja, bardzo głośno rozmawiała o pannach Swojewskich, o wyżle, o szkodzie, którą poniosła przekupka. Ta przejrzysta rozmowa zaciekawiła Zabrzeskiego, a zaledwie rzucił pytanie, już się dowiedział o sprawkach wyżła i o ich następstwach.
Los mu wybornie sprzyjał. Aby zostać bohaterem, dosyć było iść, zrobić siebie odpowiedzialnym za uczynki psa, wynagrodzić szkodę i uwolnić panny Swojewskie od natrętnej przekupki.
Potężny pojedynek na języki odbywał się między Lutą a przekupką. Miejscem, gdzie się poty-