Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kały, był przedpokój; ale odgłos walki wybiegał do sieni, rozlegał się w całym domu, nawet na ulicy. Świadkowie przybyli stali wprawdzie za drzwiami, słyszeli jednak dobrze przebieg rozprawy i bili przekupce brawo, ilekroć energiczniej dotknęła Lutę.
Z dumą zwycięzcy przeszedł między tą hołotą pan Albin i śmiało do drzwi zadzwonił. Na widok mężczyzny, kroczącego z wielką pewnością siebie, niektórzy świadkowie uważali za właściwe zemknąć, inni spoważnieli. Kiedy mu drzwi otwarła Franusia, witał ją najuprzejmiejszym ukłonem; następnie, założywszy jedną rękę za klapę surduta, a w drugiej trzymając z wdziękiem kapelusz, stanął w odległości trzech kroków przed rozindyczoną Lutą, skłonił się trzy razy z wielkiem uszanowaniem, ale i godnością, i rzekł:
— Honor, obowiązek nakazały mi przybyć tutaj, ażeby odeprzeć brutalną napaść, którą szanowna pani znosi tak niesprawiedliwie, dając jedynie przez to dowód swojej anielskiej dobroci i nadludzkiej cierpliwości.
Powiedziawszy to, zwrócił się teraz do przekupki i mówił tonem wielkiego pana:
— Na ile się ocenia szkoda, zrobiona w kramie przez mojego wyżła?
Ta uroczystość w mowie, ruchach sprawiła, że przekupka straciła przytomność umysłu i zaczęła bojaźliwie jakoś bąkać:
— Szkoda... hm, szkoda niemała!... Wielki słój... buldegony!... Pewnie z rubla, a kajzerki tam i inne...
Pan Albin wydobył trzy ruble i podał je przekupce, poczem sam otwarł drzwi, mówiąc z przyciskiem:
— Proszę się zaraz wynosić!
Zupełnie stropiona baba wyszła, ale zaraz za drzwiami znowu szeroko rozpuściła gębę: