Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dunku, Rurkiewicz chwycił worek olbrzymią łapą, podniósł, zarzucił go sobie na plecy i rzekł:
— Niechże tam będzie i pies!... Dzikie zwierzęta nam zdychają, może się swojskie będą chowały. Bóg ci zapłać, Franku, i za psa! Napisze mu się na klatce „wilk“ albo „z Afryki“ — i będzie!
To rzekłszy, Rurkiewicz pożegnał przyjaciela i między zwierzęta skierował kroki, od których się ziemia trzęsła. Kiedy przechodził mimo oddziału klatek z wilkami, zatrzymał się przed jedną z opróżnionych, wysypał Asa z worka i przyzwał pomocnika swego, Józka, może ośmnastoletniego chłopaka, któremu polecił umieścić wyżła w próżnej klatce.
— Tu się psa nie powinno wsadzać — rzekł Józek — przecież tu na klatce stoi napis lupus!
— A oprócz lupus niema jeszcze innego napisu?
— Jest — canis!
— No, widzisz, ośle, ja czytać nie umiem, a i tak wiem, że canis lupus znaczy po niemiecku pies i wilk... Skoro zatem wilk zdechł, mógł się pies zostać!
— Słusznie pan Rurkiewicz mówi! — odrzekł Józek.
Chłopak miał już ponieść Asa do wilczej klatki, kiedy nadszedł pan Iwiński, jeden z głównych opiekunów ogrodu Zoologicznego, człowiek bardzo wymowny i niezmiernie dbały o los zwierząt. Jemu to powierzono, że tak powiemy, moralną stronę utrzymania zwierząt w tym zakładzie. Widząc wyżła, skrępowanego jak baran na rzeź, Iwiński zbliżył się czem prędzej i, założywszy wtył ręce, z miną pedagoga poważnie zapytał:
— Józek, co ty wyrabiasz?
— Pan Rurkiewicz, proszę pana, kazał mi tego psa wsadzić do wilczej klatki i... Zaraz mówiłem, że skoro lupus, to...