Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój kochany, nie o klatkę chodzi; pies może być w wilczej klatce, bo raz, że to jest jedna i ta sama rodzina, a powtóre, każdy ma oczy i, choć napis jest lupus, nikt psa za wilka nie weźmie. Zresztą, gdyby nawet wziął, cóż to wielkiego?... Ale kto śmie tak strasznie, nielitościwie pastwić się nad tym psem? Kto mi tu skrępował zwierzę, z którem wyłącznie obcować trzeba z jak największą łagodnością, dobrocią?... Pytam, kto?
— Nie wiem tego! Jakiś znajomy pana Rurkiewicza przyniósł psa w worku i...
— Rurkiewicza?... W worku? Aha! Gdzie jest Rurkiewicz? Zawołać tu Rurkiewicza!
I wnet potem Błażej ze swoją miotłą w ręku stanął przed zwierzchnikiem, który, gładząc przysiwiałą brodę, tak przemawiał:
— Mój Rurkiewicz, oddawna już dochodzą mnie słuchy, że ty bardzo niewłaściwie postępujesz sobie ze zwierzętami!
— Czy panu o tego psa chodzi? Świeżuteńki transport i nie moja wina, że go tak powiązali! Podobno dobry kanarek!
— Widzisz, widzisz! Zaraz jakieś podejrzenia względem zwierzęcia, fanatyzm, chęć prześladowania.
— Gdzież tam, proszę pana! Ile razy koło tego bestyjstwa przechodzę, to o mało czapki nie zdejmuję...
— Nie o to chodzi, mój Rurkiewicz. Czapki możesz zupełnie nie zdejmować; tylko widzisz, zasady religji, moralności wymagają od człowieka, żeby był dobry dla zwierząt... Józek, nie odchodź, słuchaj, co ja tutaj mówię, bo się o tem skądinąd nie dowiesz! — zawołał pan Iwiński, spostrzegłszy, że chłopak zabiera psa i chce odejść. Teraz zwierzchnik zwrócił się do Józka i zapytał:
— Czy zwierzę ma taki rozum, jak człowiek?